Czy coś się zmieniło?

   Przypadkiem tak się ułożyło, że ja i M. jesteśmy spod znaku Ryb i oboje mamy urodziny w Lutym. Już tradycją się stało, że imprezę urodzinową robimy wspólną. To były moje 30 urodziny. Jednak nie impreza była atrakcją. Nawet te 30 szotów, które musiałem wypić nie zrobiły takiego WOW. Pamiętam miny znajomych i przyjaciół ( pozdrawiam tych którzy byli :)) kiedy ogłosiliśmy radosną nowinę - spodziewamy się dziecka. Niektórzy byli zdziwieni, niektórzy już od dawna się domyślali i tylko czekali na oficjalne potwierdzenie. Ogólna radość i gratulacje. No i się zaczęło...
   
 
Wiadomość stała się oficjalna i szybko się rozchodziła. Gratulacje spływały. Były najróżniejsze, ale w większości pojawiało się jedno to samo zdanie - " To teraz wszystko się u Ciebie zmieni..."
   Ja żartobliwie odpowiadałem " Moje życie się wcale nie zmieni" - mając małą nadzieje, że tak właśnie będzie...

   Prawda jest taka, że życie zmieniło się już w momencie planowania. Nawet jeżeli starałem się nie dopuszczać takiej myśli to nie było szans, żeby się nie zmieniło. Nie mogę się wypowiedzieć jak to jest przy nieplanowanej ciąży bo nasza była rozsądnie przemyślana. Chodzi o to, że jeżeli coś planuje to chcę, żeby było jak najlepiej zrobione. Najlepiej zacząć od samego początku.

   Był 14.02 - wiadomo walentynki - M. zaproponowała kolacje w restauracji. Już podejrzane...bo to ja zawsze proponuje... Mimo tego, że wiedziałem doskonale co się święci to kiedy już zakomunikowała mi, że są 2 kreski to nie mogłem powstrzymać emocji i łzy poleciały :)
   Radość + .

No dobra ale co się zmieniło?
   Przede wszystkim zmieniło się moje podejście do M.. W końcu to ona nosiła naszą fasolkę.
Od tamtej pory czuję do niej ogromny szacunek za to, że wszystko się dobrze ułożyło. Logiczne, że jeżeli M. będzie miała dobrze to "ZuzAntek" też będzie miał jak pączek w maśle. Starłem się spełniać wszystkie prośby i zachcianki. Nie zawsze się to udawało ale nie można powiedzieć, że się nie starałem. Często, gęsto kolidowało to z moimi  planami a ciśnienie skakało do granic możliwości ale trzeba było zatrzymać się na chwilę i zastanowić się co tak naprawdę jest ważniejsze. Mecze z kumplami odeszły na dużo, dużo dalszy plan na rzecz filmów z ciężarną żoną... Z pierwszej setki filmów na filmwebie zostało mi już tylko kilka, których jeszcze nie widzieliśmy:D
 
   Od dziecka marzyłem, żeby zostać szoferem(...not) i wozić gwiazdy. M. w dużej mierze pozwoliła mi to zrealizować. Do niedawna woziłem tylko jedna gwiazdę a od 7 miesięcy wożę dwie:)
   Brak prawa jazdy jednego z rodziców bardzo komplikuje funkcjonowanie. Moje dziewczyny, mimo tego, że są na urlopie macierzyńskim to prowadzą bardzo "towarzyskie" życie. Basen, rehabilitacje kilka razy w tygodniu ( Zu miała lekką asymetrię), chodzą na buggygym - to takie fitness dla matek, czyli bieganie z wózkami po wałach (czy coś takiego) ogólnie strasznie trendy. Ale M. nie posiadając prawa jazdy, gdziekolwiek by chciała pójść z Zu to wszędzie muszą iść spacerkiem lub jechać komunikacją miejską. Często poruszają się też taksówkami, ale to wtedy kiedy ja je odbieram swoim autem i potrzebny jest fotelik. Nakłaniajcie swoje kobiety, żeby robiły prawko. Może chociaż Wam się uda :)
 
   Kolejną, bardzo ważną rzeczą, która się zmieniła jest moja praca:) Chyba trochę zmieniło się moje podejście do świata. Chęć zapewnienia Zu idealnego dzieciństwa i dobrego wychowania wpłynęła na moją ambicje. Prawie pięć lat męczyłem się w jednej firmie. M. ciągle mnie motywowała i nakłaniała zmiany pracy na inną lepszą ale każda próba znalezienia nowej kończyła się na przejrzeniu kilku ofert i tyle. Narodziny Zu dały mi mocnego kopa i udało się. Lepsza praca, bliżej domu. Nie muszę tracić ponad godziny na dojazdy do pracy a co za tym idzie mogę więcej czasu spędzić w domu.
   Powroty z pracy są przyjemniejsze bo uśmiech i radość Zu kiedy mnie widzi są po prostu bezcenne.
   Już nie mogę się doczekać aż zacznie chodzić i jak będę wracać z pracy to będzie przybiegać do mnie wołając "tata, tata" :)

      Zdecydowanie zmieniły się godziny, o których wstaje i się kładę. Godzina o której się kładę jest ruchoma i zależy ode mnie. Natomiast żeby wstać już nawet nie nastawiam budzika:D Mamy z M. umowę, że w tygodniu kiedy ja chodzę do pracy to nie budzi mnie w nocy na pionizowanie małej. Wyjątkiem był okres kiedy bolały ją plecy i było jej ciężko pionizować małą po 10-15 minut w nocy. Dobrze jest ustalić sobie wcześniej takie sprawy bo wykluczają spory, kto, co, kiedy i dlaczego właśnie ja a nie Ty.
   Teraz budzi mnie w nocy tylko po to żeby powiedzieć " Nie chrap bo Zu obudzisz" :) Mimo wszystko mogę się w miarę wyspać.:) A to ważne bo w ciągu dnia nie ma szans na drzemkę.

   Bardzo zmieniło się też planowanie. Planowanie wszystkiego. Słowo "spontaniczność" już dawno zniknęło z naszego słownika. Weekendy już nie wyglądają tak samo. Nie ma wypadów na miasto do późna, spania w niedzielę do południa:D  Ale za to mamy więcej czasu na spacery i pokazanie Zu ciekawych miejsc we Wrocławiu.O ile nie śpi właśnie. Nie trzeba się zamykać z dzieckiem w domu. Wystarczy wszystko odpowiednio zaplanować wcześniej
 
Gdziekolwiek nie pójdziemy to musimy pamiętać, że o 19:30 trzeba wykąpać Zu bo koło 20 już zazwyczaj śpi. Praktycznie codziennie kąpiemy ją wspólnie. Samą kąpiel mała uwielbia, problem zaczyna się kiedy trzeba ją napudrować, nakremować i ubrać. Płacz i darcie. Dzięki współpracy - czyli M. ogarnia a ja robię z siebie głupka żeby mała się śmiała:D - to jakoś nam się udaje zrobić to w spokoju.  Od teraz wspólne wyjścia są tylko jak przyjedzie babcia i się zaopiekuje młodą:) W innych przypadkach dzielimy się kto gdzie idzie. Jedyny wolny czas jest tak naprawdę wieczorem jak Zu już śpi. Wolny czyli można posprzątać zabawki, ogarnąć mieszkanie, wykąpać się i coś napisać. Nie trzeba ciągle jednym okiem spoglądać gdzie jest i co robi mała. Tylko kiedy się przebudzi to trzeba przy niej chwilkę posiedzieć.

Problem wczasów opisałem w poprzednim temacie "Na wczasy - tylko po cichu"
 
   Więc jak widać - "Moje życie się wcale nie zmieniło" :)


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chrzciny - małe wesele?

ZAWÓD TATA

To jednak nie są wakacje...